English info

Podróż do wrót piekieł

Autor: Dorota Sierakowska

Data: 24 listopada 2012

W rankingu wolności słowa, przygotowywanym co rok przez organizację Reporterzy Bez Granic, Turkmenistan od lat znajduje się na szarym końcu, zaledwie oczko wyżej niż Korea Północna i o ponad dwadzieścia miejsc niżej niż Białoruś. Ten środkowoazjatycki kraj jest jedną z niewielu białych plam na turystycznej mapie świata. Rządzony twardą ręką przez dyktatora i praktycznie odcięty od zachodniej kultury Turkmenistan jest jednocześnie perełką dla miłośników historii oraz wielbicieli dzikiej przyrody i surowych krajobrazów.

Tm 1

Trudna przeprawa przez biurokrację

Chociaż Turkmeni uważani są za jeden z najbardziej gościnnych narodów świata, to obostrzenia dla turystów chcących zobaczyć ten kraj, są bardzo duże. Aby otrzymać turkmeńską wizę, należy przebrnąć przez prawdziwe biurokratyczne piekło. Jak w wielu krajach dawnego ZSRR, należy mieć zaproszenie od osoby lub instytucji działającej na terenie Turkmenistanu. Ponadto należy precyzyjnie określić planowaną trasę podróży – jest to tym bardziej istotne, że raz ustalona i zatwierdzona w ambasadzie Turkmenistanu trasa nie może być później zmieniana. Dodatkowo należy mieć potwierdzenie, że nie będziemy podróżować po Turkmenistanie sami – przez cały czas trwania podróży musi nam towarzyszyć upoważniony do tego przewodnik.

Konieczność zaplanowania trasy na długo przed wyjazdem wiąże się także z potrzebą zorganizowania sobie transportu jeszcze przed zdobyciem wizy. Ze względu na surowy klimat Turkmenistanu (około 80% powierzchni tego kraju zajmuje pustynia Karakum) oraz słabo rozwiniętą infrastrukturę i transport publiczny, najwygodniejszym sposobem przemierzania tego kraju jest wynajęcie jeepa (wraz z kierowcą-przewodnikiem). Zawczasu należy zadbać także o noclegi, w zakresie których później również nie będzie pola do improwizacji.

Dodatkowym utrudnieniem dla turystów z Polski jest fakt, że w naszym kraju nie funkcjonuje żadna placówka dyplomatyczna Turkmenistanu. Najbliższa ambasada tego kraju znajduje się w Berlinie, a wnioski wizowe można wypełniać w języku niemieckim lub rosyjskim.

Stolica wyrwana pustyni

Ci, którzy zdobędą turkmeńską wizę, z pewnością się nie zawiodą. Jest to bowiem kraj, w którym w ciekawy sposób łączy się tradycja i nowoczesność – kultura islamu z naleciałościami ZSRR, którego Turkmenistan był częścią.

Połączenie to szczególnie widać w Aszchabadzie, stolicy tego państwa. Jest to miasto bieli, złota i zieleni. Bieli i złota – bowiem większość nowoczesnych budynków jest utrzymana właśnie w tej tonacji kolorystycznej. Zieleni – bowiem w Aszchabadzie nie brakuje parków i skwerów, gęsto ozdobionych fontannami. Większość budowli, nawet apartamentowców, jest bogato zdobiona, co nadaje im azjatycko-bliskowschodniego charakteru. Jednak ich monumentalność przywołuje na myśl budownictwo socjalistyczne, znane chociażby z Moskwy.

Chociaż Turkmenistan przez wiele wieków był ważnym punktem na jedwabnym szlaku i może poszczycić się tradycjami sięgającymi ponad tysiąca lat wstecz, to sama stolica tego kraju jest młodym miastem, założonym w XIX wieku. Większość budynków w Aszchabadzie ma jednak nie więcej niż pół wieku, co wynika z burzliwej historii miasta. W 1948 r. stolicę Turkmenistanu nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, w którym zginęło ponad 100 tysięcy osób (oficjalne wyliczenia wahają się w przedziale 100-180 tysięcy), stanowiących około 10% całkowitej populacji kraju. W trzęsieniu ziemi zginęła m.in. matka oraz dwoje braci Saparmurata Nijazowa, późniejszego dyktatora Turkmenistanu.

Trzęsienie ziemi w Aszchabadzie do dzisiaj znajduje się wysoko w zestawieniu najbardziej śmiertelnych trzęsień ziemi w historii. Niemniej jednak, miasto podniosło się z gruzów i przez kolejne lata dynamicznie się rozwijało. Dzisiaj w Aszchabadzie mieszka około milion osób, stanowiących według różnych wyliczeń 20-30% populacji kraju. Pamięć o wydarzeniach sprzed ponad 60 lat jest jednak w Aszchabadzie wciąż żywa – w centrum miasta znajduje się muzeum trzęsienia ziemi z 1948 r., nie brakuje także pomników związanych z tym zdarzeniem.

 

Poruszanie się po Aszchabadzie pieszo mija się z celem, bowiem miasto to jest usytuowane na rozległej przestrzeni. Stolica Turkmenistanu z trzech stron otoczona jest bezkresem pustyni, a z czwartej strony, od południa – masywem górskim Kopet-dag, stanowiącym naturalną granicę z Iranem. Wygodnym sposobem na zwiedzanie miasta – o ile akurat nie jesteśmy pod opieką przewodnika – jest poruszanie się taksówkami, a więc w praktyce samochodami prywatnymi, które zawiozą nas na drugi koniec miasta za równowartość kilku polskich złotych. Dla wielu Turkmenów przewóz pasażerów jest sposobem na dorabianie do skromnej pensji, wynoszącej średnio równowartość około 200 USD miesięcznie. Czy to niewiele? Może i tak, jednak perspektywa się zmienia, jeśli weźmie się pod uwagę niewielkie koszty życia w tym pustynnym kraju.

Kraina piasku i gazu

Mieszkańcy Turkmenistanu nie muszą płacić za podstawowe media – prąd, wodę i gaz otrzymują oni od państwa za darmo. Dodatkowo, posiadacze samochodów otrzymują talony na ponad tysiąc litrów darmowego paliwa rocznie. A nawet jeśli je w całości zużyją, to i tak na benzynę nie wydają tam fortuny – litr kosztuje około 0,20 USD. Te udogodnienia sprawiają, że Turkmeni nie mają dużej motywacji do protestów przeciwko dyktatorowi.

 

Przychody państwa, którymi tak hojnie władze państwa dzielą się z resztą obywateli, wynikają przede wszystkim z eksportu bogactw naturalnych. Turkmenistan posiada trzecie na świecie (po Rosji i Iranie) największe zasoby gazu ziemnego. W kraju tym wydobywa się także ropę naftową, chociaż w nieporównywalnie mniejszych ilościach. Ze względu na fakt, że około 80% powierzchni Turkmenistanu obejmuje pustynia, w kraju tym nie ma zbyt wielu pól uprawnych. Tam, gdzie ziemia jest nawadniana, uprawia się przede wszystkim bawełnę.

Prawdziwym źródłem bogactwa dla Turkmenistanu jest jednak gaz ziemny, bezmyślnie tam marnotrawiony. Turkmeni często pozostawiają w mieszkaniach palący się gaz na kuchence, aby zaoszczędzić na zapałkach. Istnym pomnikiem marnotrawstwa tego surowca jest Derweze – umiejscowiony pośrodku pustyni Karakum krater o średnicy około 70 metrów, w którym nieustannie od ponad 40 lat pali się gaz.

 

W języku turkmeńskim słowo „derweze” oznacza „bramę”, a sam krater został szybko nazwany „bramą do piekieł”. Przydomek ten zresztą nie dziwi, zwłaszcza gdy przy kraterze stanie się w nocy. Wystrzeliwujące z wnętrza ziemi płomienie, buchające w twarz opary gorąca, a także unoszący się wokół zapach gazu – to wszystko potęguje wrażenie, jakbyśmy stali u wrót upiornego podziemnego świata. Uczucie to jest tym bardziej niesamowite, gdy uświadomimy sobie, że w promieniu kilkuset metrów od krateru nie ma żadnego miasta, a wokół nas rozciągają się jedynie ogromne połacie ciemnej pustyni.

Nowy wymiar samotności

Aszchabad i Derweze to miejsca, w których to człowiek pozostawił swoje piętno. Jednak nie mniej ciekawe jest to, co w Turkmenistanie stworzyła przyroda. Jednym z miejsc, których nie można ominąć podczas podróży do tego kraju, jest kanion Yangi-kala. Aby tam dotrzeć, należy kilka godzin jechać samochodem przez pustynię (koniecznie z doświadczonym kierowcą i w klimatyzowanym samochodzie).

Upraszczając opis, można byłoby rzec, że jest to niekomercyjna wersja amerykańskiego Kanionu Kolorado. Yangi-kala to rozległy masyw rudo-biało-różowych skał ze stromymi urwiskami. W jego miejscu kiedyś rozciągało się morze, dlatego w skałach można znaleźć skamieliny muszli. Największe wrażenie robi jednak fakt, że można tam poczuć prawdziwe osamotnienie. Oprócz jadących z nami w jeepie towarzyszy wyprawy, aż po horyzont nie widać żywej duszy.

 

Izolacja, jakiej doświadcza się w całym Turkmenistanie, może być dla turysty dużą niedogodnością – ale może być też prawdziwym błogosławieństwem. W kraju tym faktycznie można się poczuć całkowicie odciętym od codzienności. Po pierwsze – udało nam się odnaleźć tylko jedno miejsce w całym kraju, w którym można było skorzystać z Internetu (a i tak wiele zachodnich stron było blokowanych). Po drugie – zagraniczne sieci komórkowe w Turkmenistanie nie działają, a nie można sobie kupić nowej karty SIM. Do Polski można się dodzwonić jedynie z siedziby lub filii państwowego telekomu – i za taką rozmowę trzeba słono zapłacić.

Tako rzecze Turkmenbaszy

Chociaż dla turysty opisana przeze mnie izolacja może być dobrym sposobem na oderwanie się od szarej rzeczywistości, to dla Turkmenów codziennością jest niemal całkowity brak dostępu do zachodniej kultury i mediów informacyjno-opiniotwórczych. Na państwowym kanale telewizyjnym pokazywane są głównie osiągnięcia obecnych władz oraz filmiki zapewniające o dobrobycie obywateli kraju. Instytucje kulturalne (kina, teatry) prezentują bardzo ograniczony repertuar, a największa księgarnia w kraju ma rozmiary niewielkiego mieszkania – przy czym dwie trzecie asortymentu stanowią książki napisane przez byłego lub obecnego dyktatora.

Saparmurat Nijazow, który określił siebie mianem Turkmenbaszy („Przywódca Turkmenów”), odbił na historii Turkmenistanu największe piętno. Był on prezydentem tego kraju w latach 1991-2006, aż do swojej śmierci. Jego styl rządzenia był oparty na kulcie jednostki – Nijazow uważał się za potomka Aleksandra Wielkiego, a do dzisiaj w Aszchabadzie stoją jego liczne pomniki (dwa z nich pokryte złotem), a nawet pomnik napisanej przez niego książki Ruhnamy, będącej jego wersją historii i tradycji Turkmenistanu i stanowiącej podstawę edukacji w tym kraju. Nijazow czuł się wybrany do tego, by wprowadzić swój kraj w „złoty wiek” – jako jedyny członek rodziny przeżył bowiem trzęsienie ziemi z 1948 r.

Turkmenbaszy posiadał nad swoim krajem niemal nieograniczoną władzę, kontrolował niemalże każdą sferę życia przeciętnego Turkmena. Miał też wiele dziwacznych i kontrowersyjnych pomysłów, jak chociażby ten o wybudowaniu w górach Kopet-dag tzw. „ścieżki zdrowia” – schodów prowadzących na szczyt góry, które raz w roku pokonywali wszyscy ministrowie w turkmeńskim rządzie. Sam Nijazow pokonywał tę trasę helikopterem, tłumacząc to swoim złym stanem zdrowia.

Dyktator zmarł w wieku 66 lat na zawał serca. Tuż po nim władzę przejął Gurbanguly Berdimuhamedow, który rządzi Turkmenistanem do dzisiaj. Oficjalnie wybrano go w wolnych wyborach, w których uzyskał ponad 99% głosów. Nieoficjalnie wspomina się o jego dużym podobieństwie do swojego poprzednika, spekulując o tym, że Berdimuhamedow jest nieślubnym synem Nijazowa. Tak czy inaczej, z politycznego punktu widzenia zmieniło się niewiele – zmieniły się co najwyżej symbole, takie jak nowy pałac prezydencki, który jest jeszcze bardziej monumentalny niż pałac poprzedniego prezydenta. Natomiast nadal w każdej turkmeńskiej instytucji oraz w każdym domu wisi portret prezydenta – z tym, że zmienił się na nim wizerunek.