Data: 15 marca 2007
Wywiad z laureatem polskiego Nobla ekonomicznego - Andrzejem Rzońcą.
Jak ocenia Pan aktualną sytuację gospodarczą w naszym kraju?
Jest wymarzona do przeprowadzenia reform, bez których nie uda się utrzymać wysokiego tempa wzrostu gospodarki. Do tych niezbędnych reform zaliczam uzdrowienie finansów publicznych, zniesienie biurokratycznych barier krępujących przedsiębiorczość, wzmocnienie ochrony własności i egzekucji umów, uelastycznienie rynku pracy oraz dokończenie prywatyzacji. Tymczasem te reformy są odwlekane, albo – co gorsza – zastępuje się je działaniami szkodliwymi dla rozwoju. Nasilenie rozdawnictwa publicznych pieniędzy mimo bardzo dobrej koniunktury, podważenie niezależności nadzoru nad instytucjami finansowymi, wprowadzanie nowych parapodatków i zapowiadanie kolejnych – ot chociażby podatku pielęgnacyjnego, czy ustanawianie państwowych monopoli to tylko cztery z brzegu przykłady takich szkodliwych działań.
Jaka polityka fiskalna byłaby korzystna dla przyspieszenia tempa rozwoju gospodarczego?
Zdyscyplinowana! Trudno znaleźć przykłady państw, które ucierpiałyby z powodu nadmiernej dyscypliny w finansach publicznych. Wprost przeciwnie. Kraje o najszybciej rosnących gospodarkach, takie jak Singapur, Hongkong, Tajwan czy Korea Południowa charakteryzowały się jednocześnie zdrowymi finansami publicznymi. A jak jest u nas? Deficyt, jeśli nie włączać otwartych funduszy emerytalnych do sektora finansów publicznych, wynosi prawie 5 proc. PKB – mimo że właśnie zaczyna się 5 rok dobrej, a ostatnio – nawet bardzo dobrej koniunktury.
Dlaczego dyscyplina w finansach publicznych jest tak ważna dla rozwoju?
Otóż deficyt budżetu oznacza po pierwsze wyższe podatki w przyszłości. Państwo musi bowiem z czegoś spłacać zaciągnięte długi, a przynajmniej odsetki od tych długów. Po drugie, deficyt ułatwia marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Politycy mogą zaspokajać żądania przeróżnych grup interesów i uchwalać wydatki, na które trudniej byłoby im uzyskać społeczne przyzwolenie, gdyby dla ich sfinansowania musieli natychmiast podnieść podatki. Po trzecie, pogłębiając niepewność – chociażby co do wysokości przyszłych podatków, deficyt zniechęca do inwestowania. Po czwarte, powodując wahania kursu walutowego, utrudnia eksport. Po piąte, zwiększa nierówności w dochodach między bogatymi a biednymi. Odsetki, które państwo musi płacić od długu zaciągniętego na pokrycie deficytu, oznaczają, że wkłada ono do kieszeni osób zamożnych – właścicieli skarbowych papierów wartościowych – pieniądze, które wcześniej wyjęło z kieszeni wszystkich podatników.
Jaka jest Pańska opinia o charakterze polityki NBP; czy nie jest ona zbyt mocno skoncentrowana na ograniczaniu inflacji, a za mało wagi przykładane jest do tempa wzrostu PKB?
Ależ NBP dba o wzrost gospodarki! Zapewnienie niskiej inflacji to najważniejszy wkład, jaki bank centralny może wnieść do szybkiego długofalowego rozwoju. Inflacja nie wiąże się bowiem z żadnymi trwałymi korzyściami dla wzrostu gospodarki, niesie natomiast za sobą wiele trwałych kosztów. Stanley Fischer i Franco Modigliani doliczyli się 25 ich rodzajów, a więc 25 powodów, dla których warto dbać o stabilność cen. Nie da się dbać o wzrost gospodarki i nie dbać o stabilność cen. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to albo nie zna ekonomii, albo przywiązuje wagę wyłącznie do okresu 1-2 lat, a stan gospodarki w dłuższej perspektywie nie ma dla niego żadnego znaczenia.
Jak w przeciągu najbliższych kilku lat powinna wyglądać polityka monetarna RPP i NBP?
Konstytucja w art. 227 ust. 1 stanowi: „Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza”. NBP dotychczas
z sukcesem wypełniał ten obowiązek. Roczna inflacja w ciągu ostatnich 6 lat wynosiła średnio 2,5 proc., czyli dokładnie tyle, ile wynosi obowiązujący od stycznia 2004 roku ciągły cel inflacyjny. Mam nadzieję, że NBP zachowa rzeczywistą niezależność i nadal będzie skutecznie chronił portfele Polaków przed podatkiem inflacyjnym.
Jaka jest Pana opinia o propozycjach do nowej Ustawy o finansach publicznych?
Póki co nowa Ustawa o finansach publicznych nie została zaakceptowana nawet przez rząd. Po raz kolejny ogłasza się, że już w ciągu 6 miesięcy trafi ona do uzgodnień międzyresortowych. Trudno rozmawiać o czymś, co nie istnieje. Jeżeli chce Pani usłyszeć ode mnie spekulacje, to mogę powiedzieć jedno: nie sądzę, aby rząd, który w dobrych czasach rozdaje pieniądze podatników na lewo i prawo,
a więc utrwala chorobę finansów publicznych, był skłonny do pokazania skali tej choroby.
Kiedy Pana zdaniem Polska będzie miała szansę wejść do strefy Euro i po jakim kursie?
Nieprędko. Wcześniej rządzący musieliby uzdrowić finanse publiczne, a na to się nie zanosi.
Często można spotkać się z prognozą (szczególnie wśród amerykańskich ekonomistów), że za 15 lat nastąpi koniec waluty Euro. Jaki jest Pana pogląd w tej sprawie?
Twierdzenie, że takie prognozy są częste, jest „nadużyciem semantycznym” [śmiech].
Bardzo dużo młodych ludzi wyjeżdża za granicę. Jak polityka gospodarcza może pomóc w zatrzymaniu młodych Polaków w kraju?
Aby ich zatrzymać, muszą powstać setki tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy. Nie da się tego osiągnąć bez szybkiego rozwoju, który trwałby nie kilka, a przynajmniej kilkanaście lat. Na początku wywiadu wspomniałem, jakie reformy są ku temu potrzebne. O ich skuteczności niech świadczy przykład Irlandii, do której w ostatnich latach wyjechały tysiące młodych Polaków.
Chore finanse publiczne, "chronione" przed konkurencją liczne sektory gospodarki, zablokowana prywatyzacja, bezrobocie przekraczające 17 proc., przerost zatrudnienia na wsi, wchodzący na rynek pracy i masowo emigrujący wyż demograficzny. Wszystkim tym problemom musiała stawić czoła także Irlandia – tyle, że pod koniec lat osiemdziesiątych. Gdyby wówczas ktoś powiedział, że za dziesięć lat to do Irlandii będzie się przyjeżdżało na "saksy", spotkałby się zapewne z politowaniem. Cóż, historia, jeżeli jej pomóc, potrafi płatać figle. Jak Irlandczycy poradzili sobie z owymi problemami? Otóż, po pierwsze, uzdrowili finanse państwa. W latach 1987-1989 wydatki publiczne w Irlandii ograniczono o ponad 9 proc. PKB i o kolejne 10 proc. PKB w następnych 10 latach. Zmniejszenie „szczodrości” opieki socjalnej zmniejszyło opłacalność pozostawania bez pracy. Wiele osób, wyłudzających wcześniej zasiłki, zostało zmuszonych do intensywnego poszukiwania zatrudnienia. Redukcja wydatków publicznych pozwoliła znacząco obniżyć podatki. Zarówno podejmowanie pracy, jak i legalne zatrudnianie pracowników stało się bardziej zyskowne. Można było wreszcie wykorzystać potencjał rozwojowy tkwiący
w liberalnym prawie pracy.
Gdyby był Pan prezesem NBP, jaką miałby Pan wizję działania?
Tę samą, którą realizował odchodzący prezes, czyli wizję banku niezależnego, który nie ugina się nawet pod najzacieklejszymi atakami krótkowzrocznych polityków i fachowego – rozwijającego badania naukowe i dotrzymującego kroku wiodącym bankom centralnym w doskonaleniu prowadzonych operacji. Tylko taki niezależny i fachowy bank może skutecznie chronić ludzi przed inflacją.
Który z wielkich ekonomistów jest dla Pana autorytetem?
Ich lista jest bardzo długa. Ograniczę się do wymienienia kilku i tylko tych, którzy już nie żyją. Na pewno jest wśród nich Adam Smith, Friedrich von Hayek i Milton Friedman. Nie ma na tej liście Johna Maynarda Keynesa. Przez dziesiątki lat łączone z jego nazwiskiem twierdzenie, wedle którego zwiększenie deficytu budżetu przejściowo pobudza gospodarkę, dawało rządzącym „naukowy” argument uzasadniający psucie finansów publicznych. Bazujący na tym samym twierdzeniu strach przed przejściowym schłodzeniem gospodarki powodował z kolei odwlekanie koniecznych reform fiskalnych.
Czy w takim razie bliższe są Panu poglądy monetarystów?
Nie przepadam za etykietkami, bo tak naprawdę nic one nie mówią. Większość poglądów takich ekonomistów jak Milton Friedman, Alan Meltzer, czy Karl Brunner jest dzisiaj powszechnie akceptowana
w środowisku akademickim. Polecam ciekawy artykuł Bradforda DeLonga „The triumph of monetarism?” poświęcony temu zagadnieniu. Podzielanie poglądów, które w przeszłości wyróżniały monetaryzm, nie przeszkadza wielu ekonomistom akceptować etykietki neo-keynesistów. Za neo-keynesistę uważa się np. Gregory Mankiw. Gdybym koniecznie musiał, sam mógłbym przystać na taką etykietkę, aby moje poglądy były identyfikowane z jego opiniami; szczególnie teraz – w czasach dobrej koniunktury, w których stosowanie się do rad Keynesa wymagałoby od rządzących doprowadzenia do nadwyżki w finansach publicznych.
Jak przyjął Pan wiadomość o przyznaniu polskiego Nobla ekonomicznego?
Jeszcze raz poczułem się szczęściarzem. Mam wspaniałą żonę. Miałem zaszczyt współpracować z człowiekiem, który przywrócił do życia polską gospodarkę. A teraz jeszcze ta wspaniała nagroda. Czuję się zaszczycony wyróżnieniem przyznanym przez tak znakomite jury. Jest ono dla mnie przede wszystkim wielką motywacją do dalszej pracy.
Jakich rad udzieliłby Pan młodym studentom i naukowcom, którzy stawiają swoje pierwsze kroki w świecie teorii ekonomii i finansów?
Nie mnie udzielać im rad, bo tak samo brakuje mi doświadczenia. Mogę natomiast powtórzyć herezję, którą pewnie podzielają: ignorancja – o ile się z nią walczy – jest dobra; trzeba wyważać otwarte drzwi, aby mieć szansę otworzyć zaryglowane. Aby była jasność – ja na porządnie zaryglowane drzwi, które potrafiłbym otworzyć, jeszcze nie trafiłem.
W co Pana zdaniem warto teraz inwestować swoje oszczędności?
Mam tylko jedną radę, jak banalnie by ona nie zabrzmiała: zawsze warto inwestować we własną edukację. W przypadku innych inwestycji lepiej nie słuchać rad ‘prasowych’ ekspertów. Jeżeli rady te są szczegółowe, to są spóźnione; jeżeli są ogólne, to niewiele pomagają. Trzeba samemu poszukać konkretnego projektu, który przy akceptowalnym poziomie ryzyka przyniesie nam największy dochód.
Jakimi wartościami stara się Pan kierować w swoim życiu?
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to rzetelna praca. Na tym poprzestanę. Nie lubię mówić o wartościach, bo od głoszenia zasad do ich stosowania jest daleka droga, którą paplanina często tylko wydłuża. Jeśli ktoś wątpi, że publiczne mówienie o wyznawanych wartościach raczej szkodzi niż pomaga, niech przyjrzy się działaniom werbalnych „patriotów” i ich skutkom.
Jakie jest Pana motto życiowe?
Nie mam motta. Nie potrafię oddać złożoności życia w jednej regule postępowania.
Andrzej Rzońca - Ekonomista, współpracownik Centrum Analiz Społeczno Ekonomicznych i Katedry Międzynarodowych Studiów Porównawczych w SGH, doradca byłego Prezesa NBP prof. Leszka Balcerowaicza; autor publikacji, dotyczących m. in.: teorii wzrostu gospodarczego, wpływu polityki fiskalnej na inflację, niekeynesowskich skutków zacieśnienia polityki fiskalnej, oddziaływania podatków na dynamikę rozwoju gospodarczego. W grudniu 2006 otrzymał polskiego Nobla ekonomicznego. Nagroda przyznawana jest za szczególne osiągnięcia w zakresie myśli teoretycznej w sferze ekonomii i finansów.