English info

Bankowa zmiana warty

Autor: Marta Czekaj

Data: 15 grudnia 2011

Diabły rynków, manipulatorzy, finansowi hazardziści, czy jedne z najgroźniejszych mafii świata. Już nigdy więcej nie mieli bawić się kosztem podatników, a jednak dalej pozostają w grze. Według „oburzonych”[1], jako prawdziwi sprawcy kryzysu rządzą światem. Podobnie uważa Alessio Rastani. Trader, który, jakiś czas temu w szokującym wywiadzie wieścił upadek Eurolandu. Jego zdaniem światem rządzi Goldman Sachs (ironicznie nazywany „Government Sachs”), którego sam prezes - Lloyd Blankfein - swego czasu nieskromnie stwierdził, że wykonuje pracę Boga.

Czy aby na pewno?

W bankierów pilnie strzegących skarbców pełnych złotych monet już chyba nikt nie wierzy. Co bankierzy robią z pieniędzmi? Pożyczają, inwestują, zarabiają. Grają w ruletkę, którą finansują zwykli śmiertelnicy – podatnicy (chociażby przez koszty pakietów pomocowych), a w wolnych chwilach zajmują się inżynierią finansową, tworząc coraz bardziej skomplikowane instrumenty pochodne. Tak zwany kapitalizm kasynowy. Choć jeszcze nie tak dawno, w latach 90., silnie przekonywano nas, że pieniądz rodzi pieniądz, a korporacje i milionowe zadłużenia wspomagają globalny rozwój. Obecnie oczy świata zwrócone są na ruch oburzonych i krucjatę przeciwko tym globalnym instytucjom. Kryzysowa sytuacja spowodowała, że „Panowie Wszechświata”, lub jak kto woli, „arystokracja wśród bankowości” niewątpliwie ponownie przeżywa ciężkie czasy. Z drugiej strony fala kryzysu już w 2008r. przetasowała rynek bankowości inwestycyjnej, eliminując nawet najpotężniejszych zawodników i podważając sens istnienia tego rodzaju instytucji. Niektórzy analitycy twierdzą, że przyszłość należy do banków uniwersalnych, a inwestycyjne odejdą w niegodną niepamięć. Jednak mimo kryzysu chyba nie można ich tak szybko spisywać na straty, a wręcz przeciwnie, należy przyjrzeć się lepiej tej zmianie warty.

(Nie)zapomnieni gracze

„Bądź pierwszy, mądrzejszy, albo oszukuj”[2] – skoro istnieją trzy sposoby na przetrwanie w bankowym biznesie, ciekawe, który z nich próbowali zastosować upadli giganci. Najpierw „głośno” zbankrutował Lehman Brothers. Inne kolosy, tj. Bear Stearns i Merryll Lynch, zostały przejęte przez banki detaliczne. Z kolei rozrośnięty Goldman (aktywa o wartości ok. 1200 mld dol. w 2007 r. – czterokrotnie więcej niż w 2000r.) oraz Morgan Stanley same się w nie przekształciły, m.in. w celu skorzystania z pomocy państwa. Przetrwali, a teraz, posiadając zwykłą licencje bankową, nie tylko świadczą usługi, lecz również transferują aktywa i zbierają depozyty.

Prawdziwie inwestycyjnym bankiem pozostał brytyjski Rothschild – należący do jednej z najbogatszych na świecie rodzin. Jego polska filia była doradcą KGHMu. Ta ekskluzywna instytucja zatrudnia jedynie ok. 2000 osób na całym świecie, z czego 1400 w Europie. Inwestycyjne tradycje posiada również rodzina Guggenheimów, której firma brokerska pod przewodnictwem Alana Schwartza (twórcy sukcesu i porażki Bear Stearns) ma przeistoczyć się w bank inwestycyjny.

Kolejne marki odświeżające swoje oblicze to Houlihan Lokey, Jefferies&Co., czy też The Blackstone Group.

Duży potencjał wykazują banki, które przejęły spuściznę po Lehman Brothers. Część europejska do tej pory największej ofiary współczesnego kryzysu została przejęta przez Barclays Bank, z kolei azjatycka przez japoński bank inwestycyjny Nomura. Na Dalekim Wschodzie na wartości zyskuje także japoński Daiwa, czy koreański Daewoo Securities.

W Europie Środkowo-Wschodniej liderem pozostaje Deutsche Bank (z części korporacyjno-inwestycyjnej pochodzi ok. 67 % dochodu netto). Konkurenci albo tak jak europejski oddział Citi Group depczą mu po piętach, albo jak Credit Suisse, czy w szczególności BNP Paribas – pogrążają się przez papiery znajdujące się w ich portfolio, w większości należące do europejskich „świnek”[3]. Nie są to jednak czyste banki inwestycyjne, a uniwersalne, specjalizujące się w inwestycyjnych produktach bankowych.

Po inwestycyjne zakupy do…butiku

W siłę rosną nie tylko banki uniwersalne - współczesna bankowość staje się domeną butików inwestycyjnych. Tak - bankowość, mimo, że pod tą umowną nazwą kryją się niebankowe domy maklerskie, firmy zarządzające funduszami inwestycyjnymi, czy te zajmujące się szeroko pojętym doradztwem. Wysoce wyspecjalizowane, koncentrujące się na lokalnych rynkach firmy stanowią alternatywę dla bankowości prywatnej, wygrywając z nią elastycznością w zakresie konstruowania produktów, lepszymi parametrami produktów i niższymi kosztami działania. Jednak tradycjonaliści pozostają przy bankach, które, dzięki szerokiej gamie usług - rozliczeniowych, płatniczych i kredytowych, w praktyce „trzymają” pieniądze klientów.

Z drugiej strony największe banki inwestycyjne przeżywają exodus menadżerów wyższego szczebla – znudzeni etatowymi posadami bankierzy zakładają niezależne firmy. Pierwszy butik został założony w 2006 r. przez Josepha Perella. Do byłego szefa M&A w Morgan Stanley dołączył kierujący Goldman Sachs International Peter Weinberg, by jako Perella Weinberg Partners konsultować powstanie największego operatora giełdowego na świecie, czyli ponad dziesięciomiliardowe przejęcie NYSE Euronext przez Deutsche Börse. Za ich przykładem poszli inni. Blair Effron (były wiceprezes UBS Bank) razem z Stephenem Crawfordem (również Morgan Stanley) jako Centerview Partners doradzali np. przy fuzji Motoroli i Google. Podobnie Ken Moelis, wcześniej związany z UBS Bank, teraz właściciel Moelis & Co. doradzający już na własne konto.

Jaka praca - taka płaca?

Butiki wyrastają na kryzysie, zatrudniając odsuniętych na bok specjalistów, którym banki drastycznie obcięły pensje, albo których po prostu zwolniły. W 2009 r. upadek bankowych gigantów oczyścił konkurencję i pozwolił na wyższe marże pozostałych. Wzrastały pensje bieżące, w celu odroczenia wypłat premii, które przed kryzysem stanowiły główną formę wynagradzania bankierów. Zmieniają się także systemy motywacyjne bankierów. Wynagrodzenia wypłacane raz na ok.3-5 lat miałyby uzależnić bonusy od długoterminowych wyników. Co więcej, premie, często wystepujące w formie opcji na akcje, miałyby zmusić menadżerów do uwzględniania skutków ich decyzji w długiej perspektywie. Jednak obecnie odroczone premie zmniejszają elastyczność banków, a w takiej strukturze zaczynają się wręcz zaliczać do kosztów stałych. Przy ograniczonych możliwościach cięć płac, banki będą zmniejszały  zatrudnienie. Sztywne pensje wymagają redukcji etatów, a wyśniona posada bankiera inwestycyjnego zarabiającego fortunę powoli odchodzi w niepamięć.

Od początku 2011 roku europejskie banki zredukowały już 67 tys. etatów, szczególnie w pionie bankowości inwestycyjnej. W tej kwestii ostatnio wylewni stali się Francuzi – zwolnienia zapowiedziały już BNP Paribas i Societe Generale. Zresztą liczby mówią same za siebie. W przypadku BNP ma to być ok. 1400 pracowników, a w Societe bliżej nieokreślone „setki”. W Barclays straci pracę 3 tys. osób, w Royal Bank of Scotland 2 tys., a UBS zwolni 3,5 tys. pracowników (5 proc. całego zatrudnienia banku). HSBC, zamykający m.in. polskie oddziały, planuje zwolnić 25 tys. ludzi do końca 2013 roku. Co gorsza, analitycy twierdzą, że taka restrukturyzacja nie jest chwilowa, a zlikwidowane miejsca pracy nie powrócą wraz z gospodarczym rozkwitem.

Na bankowość inwestycyjną zrzucane są wszelkie gromy za bieżący kryzys. Mimo, że absolwenci zaczynający pracę w londyńskim City mogą liczyć na pensje bagatela 40 tys. funtów rocznie (ok. 200 tys. zł), a wysokie ryzyko „idzie” w parze z wysoką płaca, to przebudowa branży daje się we znaki. Fala  zwolnień zatacza coraz szersze kręgi.

„Perswazja nieokiełznanej chciwości”

W takich słowach peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa opisał przyczynę obecnego kryzysu. Chciwość nie wzięła się znikąd. Podobnie jak próżność, egoizm i inne wady charakteru. Skoro chciwość jest jednym z fundamentów kapitalizmu, to być może zawdzięczamy jej cywilizacyjny postęp. Z drugiej strony więcej „Goldmanów” nam nie potrzeba, ale aspirujących do miana jego godnych konkurentów nie brakuje. Branża inwestycyjna prawdopodobnie zmniejszy swoje rozmiary. W bankowości inwestycyjnej mocno skonsoliduje się rynek pracy. Tymczasem, czekając na dalszy ciąg dramatu pt. „Unia i jej euro” możemy jedynie dywagować, kiedy i jak duża fala kryzysowego tsunami rozleje się po świecie. A świat, prędzej, czy później, sam pokaże, kto rządzi tymi, którzy rządzą nami.


[1] „Oburzeni” – ruch skupiający protestujących przeciw kryzysowi, walki z recesjom oraz decyzjom polityki i wielkiego biznesu. Pierwsze demonstracje miały miejsce w Nowym Jorku (pod hasłem „Okupuj Wall Street”), później rozprzestrzeniły się na inne miasta na całym świecie, m.in. Hong Kong, Londyn, Madryt, Tokio, czy Warszawę.

[2] Cytat z filmu „Margin call”.

[3] PIGS (Portugal, Italy, Greece, Spain) – ang. świnie; akronim używany do określenia problematycznych gospodarek strefy euro.