Data: 15 grudnia 2012
Listopad to dobry miesiąc na wybory. Amerykanie ponownie wybrali na prezydenta Baracka Obamę, przy okazji przypominając sobie, że ich społeczeństwo podzielone jest w połowie, jeśli chodzi o poglądy polityczne, zaś Chińczycy dowiedzieli się, że nowym szefem Chińskiej Partii Komunistycznej został wybrany Xi Jinping i przypomniano im, że jeśli chodzi o poglądy polityczne, są absolutnie jednomyślni. O ile jednak w USA wspomniany rozłam jest czymś, co uzewnętrznia się przy okazji kontrowersyjnych decyzji, chińska stabilność coraz bardziej przypomina przykrywkę dla społeczeństwa zagrożonego narastającymi konfliktami wewnętrznymi.
Xi Jinping jest przedstawicielem piątego pokolenia przywódców komunistycznych Chin. Rdzeniem pierwszego pokolenia był Mao Zedong, który uprawiał politykę w stalinowskim stylu – dzierżył władzę silną ręką i wcielał w życie pomysły, które nie wyglądały dobrze nawet na papierze i doprowadziły miliony ludzi do śmierci, zaś gospodarkę kraju do całkowitej zapaści. Po śmierci Mao do władzy doszła druga generacja, której ton nadawał Deng Xiaoping uważany za głównego architekta chińskiego cudu gospodarczego ostatnich dekad. Chociaż nie był autorem większości wprowadzanych przez siebie reform, to jednak właśnie pod rządami Denga i jego doradców (nazywanych ośmioma mędrcami) Państwo Środka zostało zdecentralizowane, otworzyło się na zagraniczne inwestycje oraz włączyło w handel międzynarodowy. Kiedy natomiast w latach dziewięćdziesiątych ich wpływy zaczęły słabnąć, trzecie pokolenie Jianga Zemina, a następnie czwarte Hu Jintao, poprowadziły Chiny przez kolejne tłuste lata wzrostu gospodarczego.
Ostatnie dwie z tych zmian przebiegły w miarę pokojowo i kolejni dygnitarze dobrowolnie opuszczali swoje stanowiska, kiedy kończył się ich – trwający koło dekady – czas urzędowania. KPCh liczy około 80 mln członków i jak wszystkie instytucje o komunistycznej spuściźnie, jest silnie zcentralizowana – wybory bezpośrednie prowadzone są tylko do najniższego lokalnego szczebla, na którym dopiero ustala się przedstawiciela na szczeblu prowincji, gdzie z kolei wyłaniani są uczestnicy Kongresu Krajowego, na którym zapadają najważniejsze decyzje. Kongres Krajowy wybiera m.in. dziewięcioosobowy (od paru tygodni już tylko siedmioosobowy) Stały Komitet Biura Politycznego, który rządzi KPCh i de facto całym krajem. Teoretycznie nie trzeba być członkiem partii, żeby dostać się w wyniku bezpośrednich wyborów do Kongresu Lokalnego, a następnie awansować w kolejnych etapach prowadzących do Kongresu Krajowego, jednak w rzeczywistości nikt, kto nie działa zgodnie z interesem KPCh, nie ma szans na karierę polityczną. Xi Jinping wypromował się dzięki pomocy, którą jego ojciec udzielił w przeszłości odchodzącemu obecnie Hu Jintao. Następnie Xi, wspinając się po szczeblach władzy, był m.in. sekretarzem Komitetu KPCh w Szanghaju, członkiem stałego komitetu Biura Politycznego, szefem Komitetu Olimpijskiego, dyrektorem głównej szkoły partyjnej, wiceprezydentem i od listopada sekretarzem generalnym KPCh. W marcu przyszłego roku do tej długiej listy doda również tytuł prezydenta. Mimo wszystkich tych honorów, błędem jest jednak uważać, że Xi Jinping może z Chinami zrobić, co mu się żywnie podoba – czasy wszechwładnego przewodniczącego Mao skończyły się wiele dekad temu. Obecny przywódca Państwa Środka, jeśli chce utrzymać się na szczycie, musi ostrożnie lawirować między interesami partyjnych stronnictw, wpływowych biznesmenów, wojskowych oraz byłych prezydentów (Hu Jintao od jakiegoś czasu nie jest już sojusznikiem Xi, zaś Jiang Zemin, chociaż powoli dobija dziewięćdziesiątki, nie ma zamiaru rezygnować z nieformalnego udziału w życiu politycznym). Innymi słowy, pozycja nowego Sekretarza Generalnego nie jest najmocniejsza, co dla Xi jest tym gorszą wiadomością, że coraz więcej wskazuje na to, że przed krajem stoi konieczność największych reform od czasu Denga Xiaopinga.
Spędzająca Xi sen z powiek konieczność reform jest w znacznej mierze spowodowana niepokojami społecznymi będącymi następstwem chińskiego modelu wzrostu gospodarczego. Do tej pory dwoma podstawowymi motorami gospodarki Państwa Środka były inwestycje rządowe oraz eksport i oba z nich mogły działać tylko za cenę interesu obywateli. Inwestycje były możliwe dzięki stopom procentowym tak niskim, że przez ostatnie lata chińscy przedsiębiorcy wychodzili z siebie, żeby swoje oszczędności lokować gdziekolwiek tylko nie w swojej ojczyźnie. Przepisy zakazują Chińczykom wysyłać za granicę więcej niż 50 000 USD rocznie, jednak najbogatsi z nich trzymają w innych krajach około 19% swoich majątków. Jest to możliwe m.in. dzięki zaniżaniu na fakturach wartości eksportowanych dóbr (różnica jest zatrzymywana w zagranicznym banku), a skala zjawiska jest tak ogromna, że niektórzy specjaliści estymują, że w 2007 stosunek eksportu netto do PKB wyniósł w Chinach 20%, a nie 10%, jak pokazują oficjalne statystyki. Konkurencyjny eksport Państwo Środka zawdzięcza natomiast przede wszystkim niskim pensjom (do czego przyczynia się stosunkowo wysokie 6,5-proc. bezrobocie) oraz zaniżanie kursu yuana, co w oczywisty sposób osłabia siłę nabywczą chińczyków.
Kolejnym nieprzyjemnym (dla przeciętnego obywatela) efektem szybkiego bogacenia się Państwa Środka jest coraz wyraźniejsza przepaść dzieląca poziom życia zwykłego obywatela od poziomu życia partyjnego dygnitarza. Odkąd Chiny wkroczyły na drogę kapitalizmu, rodziny najbardziej prominentnych członków KPCh zaczęły się coraz bardziej bogacić i obecnie tworzą śmietankę chińskiej klasy wyższej, a od jakiegoś czasu we wszystkich wyszukiwarkach zablokowane jest wpisywanie imion niektórych polityków wraz ze słowem „majątek”. Wszystkiemu temu towarzyszy powszechna w państwach komunistycznych (albo za komunistyczne się podających) korupcja, która coraz bardziej utwierdza Chińczyków w przekonaniu, że prawa i wolności obywatelskie zaczynają się w ich kraju od konkretnego progu majątkowego.
Zmiany, jakie eksperci doradzają nowemu Sekretarzowi Generalnemu, można generalnie podsumować jako liberalizację polityczną i dalsze reformy wolnorynkowe. Walka z korupcją zadowoli obywateli i podniesie wydajność administracji. Uwolnienie kursu yuana pomoże budować gospodarkę opartą na rynku wewnętrznym, a nie uzależnioną od światowego popytu. Osłabienie cenzury pozwoli KPCh zdobyć więcej zaufania, podnosząc przy okazji wiarygodność krajowych mediów. Prywatyzacja banków pchnie sektor finansowy w kierunku rzeczywistych potrzeb gospodarki, a nie partyjnych interesów. Bezpośrednie wybory na najwyższe stanowiska zaspokoją chęć obywateli do pełniejszego współdecydowania o losach kraju… Wszystkie te propozycje brzmią logicznie i zyskownie, jednak nie biorą pod uwagę zasadniczej kwestii – wprowadzenie ich w życie oznaczałoby oddanie przez KPCh władzy nad krajem. W totalitarnych ustrojach istnieją przeważnie tylko dwie klasy społeczne: niższa i wyższa. Niższa nie ma środków, żeby domagać się zmian, zaś wyższa – powiązana z władzą – przesłanek, by zmieniać cokolwiek. Reformy te wsparłyby natomiast rozwijającą się w Chinach klasę średnią, a więc grupę ludzi, której dziejową misją jest ciągłe bycie niezadowolonym (jeśli ktoś nie zgadza się z tą teorią, to polecam analizę obrazu człowieka wyłaniającego się z wczesnych dzieł Freuda, które napisał po leczeniu – przede wszystkim – pacjentów pochodzących z wiedeńskiej klasy średniej). W miesiącach poprzedzających Kongres Krajowy w Chinach miały miejsce protesty, związane z zatargiem tego kraju z Japonią o wyspy Senkaku, jednak, co interesujące, poza antyjapońskimi, demonstranci wykrzykiwali również hasła walki z korupcją. W tym samym czasie tysiące mieszkańców położonego we wschodnich Chinach miasta Ningbo protestowało przeciwko rozbudowie znajdującego się w ich okolicy zakładu petrochemicznego i po początkowym oporze urzędników zdołali przekonać ich do zmiany decyzji. Coraz częściej widać, że w obecnym, politycznie delikatnym okresie władza idzie na drobne ustępstwa niepomna faktu, że większość totalitarnych ustrojów upadała nie w momentach „dokręcania śruby”, ale właśnie wtedy, kiedy próbowała poluźnić uchwyt na niezadowolonym społeczeństwie.
Podsumowując, skończyły się tłuste lata dla elit rządzących Chinami. Społeczeństwo (krajowe i międzynarodowe) oczekuje od Xi Jinpinga reform, które ostatecznie pozbawiłyby władzy jego samego i stojące za nim grupy interesów. Alternatywą jest droga konfliktu z własnym narodem i chociaż jest jeszcze bardzo daleko do przelewu krwi, to wszystkie sygnały, które Xi zlekceważy dzisiaj, zemszczą się na nim w przyszłości. Są to wyzwania dużo większe niż to, z czym będzie musiał się zmierzyć wspomniany na początku artykułu prezydent USA, no, ale coś za coś – mniejsza niepewność odnośnie wyniku wyborów, większa odnośnie przyszłości kraju.